Alan Moore,
„Zagubione Dziewczęta”

Krzysztof Ryszard Wojciechowski

Moore pytany o to, czy „Zagubione Dziewczęta” są erotyką czy porno, odpowiada nonszalancko, że porno – ale tak naprawdę szuka pomostu między artystycznością, zmysłowością jednego, a dosadnością i otwartością drugiego

Jeszcze 2 minuty czytania

„Zagubione Dziewczęta” to w bibliografii Alana Moore’a, jednego z ważniejszych twórców komiksowych, dzieło osobne. Brytyjczyk sięgnął do postaci z utworów fantastycznej literatury dziecięcej – „Alicji z Krainy Czarów”, „Czarnoksiężnika z OZ” i „Piotrusia Pana” – i połączył z malarstwem i klasyczną literaturą dla dorosłych – „Baśniami tysiąca i jednej nocy”, „Dekameronem”, „120 dniami Sodomy” i „Lolitą”. Owa „osobność” nie wynika jednak z poruszania tematów tabu czy związków tego ponad 300 stronicowego komiksu z płciowością. Jeśli przyjrzymy się wcześniejszym pracom Moore’a, stwierdzimy, że aspekt seksualny był zawsze ważną częścią jego twórczości. W latach osiemdziesiątych pisząc „Watchmen” skutecznie wyplenił infantylizm z opowieści superbohaterskich, oraz przedefiniował komiksowy pulpowy horror biorąc na warsztat „Sagę o Potworze z Bagien”. W obu tych seriach charakteryzując występujące w nich postacie w istotny dla fabuły sposób podkreślał ich seksualność. Moore słynie z tego, że bardzo świadomie eksploruje gatunki – widzi ich wady, dostrzega elementy ignorowane przez innych twórców, pozornie nie pasujące do konwencji i wykorzystuje je, by mówić w ich obrębie rzeczy odkrywcze. W przypadku "Zagubionych Dziewcząt" zainteresowała go dorosłość ikonicznych bohaterek literatury dziecięcej i przepisanie ich fantastycznych przygód na doświadczenia związane z okresem dojrzewania płciowego. Ominął też to, co ograne w tego typu parafrazach – przede wszystkim stroni od hollywoodzkich wariacji na ich temat. Jego wizja jest co prawda rozbuchana, ale bliżej jej do sztuki secesyjnej niż do filmów Disney’a.

Alan Moore, „Zagubione Dziewczęta”.
Mroja Press, Warszawa, 320 stron, 2012
Z podobną przekorą potraktował pornografię. Granice między erotyką a pornografią są płynne, niemniej subtelna, wysmakowana forma gatunku trafiła w niemal całkowity niebyt. Autor, pytany o to, czy „Zagubione Dziewczęta” są erotyką czy porno, odpowiada nonszalancko, że porno – ale tak naprawdę najtrafniej będzie powiedzieć, że szuka pomostu między artystycznością, zmysłowością jednego, a dosadnością i otwartością drugiego. Miejsce akcji komiksu umieścił w przededniu wojny, w oderwanym od świata austriackim hotelu, gdzie zebrał postacie z różnych środowisk i klas społecznych. Taki kontekst współczesnemu odbiorcy może nasunąć skojarzenie z obrazoburczą filmową adaptacją „120 dni Sodomy” autorstwa Piera Paolo Pasoliniego. Jednak warto pamiętać, że z podobnego schematu korzysta również „Dekameron”, a Moore używa go głównie po to, by zaznaczyć, że gdy jesteśmy nadzy, wolni od konwenansów, to stajemy się równi wobec własnych instynktów. Prawdą jest, że autor „Zagubionych Dziewcząt” w jakiś sposób prowokuje do ataków. Można mu bez problemu zarzucić, że tematy, które porusza są powszechnie uznawane za karalne dewiacje – sypały się nań przecież oskarżenia o propagowanie pornografii dziecięcej. Jednak w przeciwieństwie do Pasoliniego nie zostawia swojego dzieła bez komentarza – nie czekając na ciosy sam wyprowadza je w stronę obrońców moralności. Głosem jednej z postaci stwierdza: „Fakty i fikcje: jednych od drugich nie odróżniają wyłącznie szaleńcy i sędziowie pokoju.” To, co dzieje się w komiksie, to tak naprawdę tylko zmysłowe gry, sypialniane dramy, fetysze, o których w czasach dosadnych, ginekologicznych treści mało kto pamięta. Nie trudno szukać tu też pewnej dozy zrozumienia dla kontrowersyjnych, nierzadko piętnowanych twórców. Ludzie jak Pasolini, Nabokov, de Sade – to dla autora właśnie zagubione w swoich fantazjach małe dziewczynki.

plansza z „Zagubionych Dziewcząt” Moore nie tylko eksploruje erotykę, obnaża freudowską sferę opowieści dla dzieci, ale i parafrazując klasyki literatury wyciąga z nich dziś oczywiste, a niegdyś ukryte znaczenia. Przykładowo, ledwie sugerowany przez Oscara Wilde’a związek między Lordem Henrykiem a Dorianem Grayem, na kartach komiksu przeradza się w homoseksualną orgię zobrazowaną malarstwem stylizowanym na Egona Schiele. Ludzie na co dzień nie obcujący z medium na pewno zwrócą uwagę na to, jak forma opowieści obrazkowej pozwoliła poszerzyć możliwości narracyjne o sztuki plastyczne. Do zilustrowania swojego scenariusza Moore wybrał artystkę, która zaprezentowała styl daleki poetyce komiksu. Rysowniczka Melinda Gebbie – prywatnie żona Moore’a – wcześniej skłaniająca się ku estetyce komiksu undergroundowego, tym razem posłużyła się głównie technikami malarskimi i oddalając się od komiksu podążyła w kierunku klasycznych obrazów i ilustracji książkowej. Podczas gdy większość komiksowych pornografów stosuje rysunek realistyczny, hiperrealistyczny lub zakorzeniony w karykaturze, to Gebbie mniej lub bardziej dosłownie cytuje twórczość Alfonsa Muchy, Aubrey Beardsley’a, Matisse’a, Gauguina czy wspomnianego Schiele.

„Zagubione Dziewczęta” znajdą odbiorców raczej wśród bibliofili i miłośników literatury pięknej, niż fanów samej formy komiksowej. Mam wrażenie, że już w samym zamyśle to lektura przeznaczona raczej dla czytelników Georgesa Bataille’a i Jeana Geneta, niż wyznawców samego Alana Moore’a. Podczas żmudnego okresu tworzenia tej księgi Brytyjczyk pracował nad wieloma innymi projektami, często trudnymi od strony formalnej, w rozbuchany sposób celebrującymi estetykę komiksową. Pisząc „Zagubione dziewczęta” otworzył się na inne grono odbiorców i zaprezentował dzieło, które na nowo szuka dla medium miejsca w panteonie muz.